Harmony Korine po 7 latach wreszcie wraca z nowym filmem. Jest to chyba jego najbardziej przystępne dzieło. Nadal jednak na pewno mocno podzieli widzów. Nie byłby to film Korine'a gdyby nie podzielił.
Jest to właściwie takie stoner comedy. Nie byłem jakimś wielkim fanem poprzednich filmów reżysera, ale tutaj bawiłem się lepiej niż się spodziewałem. Stonerska komedia od arthousowego twórcy to jest coś, czego chętnie mógłbym widzieć więcej.
Korine olewa zasady prowadzenia narracji. Nie ma tu właściwie jakiejś struktury. Są to raczej dość luźno połączone sceny przygód głównego bohatera. Nawet sceny dialogów wyglądają jak zlepione z fragmentów różnych rozmów (bohaterowie nierzadko zmieniają miejscówkę w trakcie trwania sceny), co może spowodować, że sami poczujemy się trochę jak na haju. No i główny bohater w ogóle się nie zmienia przez cały film. Właściwie jednym z lepszych żartów jest tutaj to, że cała historia składa się z różnych przygód, które w normalnym filmie byłyby momentem, w którym bohater zmienia swój sposób życia. Nie tutaj. Oznacza to też, że nie dostaje on żadnej nauczki, chociaż robi trochę moralnie dwuznacznych rzeczy. Korine jednak woli pozostawić osądzanie postaci widzowi.
Fajne.